Wczoraj:
16h pociągiem z Rzeszowa w superhiper mocno zapakowanej butelce... i oto do Lasu przybyły 4 brotie pagodule oraz mały/a bojownik. Brotie już się zapoznają z towarzystwem krewetowo - ślimakowym, maluch siedzi w prowizorycznym kotniku co by dorosła koleżanka oswoiła się z jego widokiem. Podróż wszyscy znieśli bez zarzutu, aklimatyzację również, mały Far (od długiej drogi którą przebył
) z wielkim zainteresowaniem poluje na każdy okruszek jaki znajdzie się w jego przestrzeni i zupełnie olewa wielką koleżankę tańcującą dookoła kotnika. Dobre wieści są takie, że Herod nawet się nie stroszy, jedynie pokazuje jaka jest duża i próbuje go ganiać (co kończy się wpadaniem na ściankę i zdziwieniem, że przecież tak blisko jest ta malusia ryba a nie można jej dotknąć). Ja zaś jestem oczarowana wszystkimi maluchami, zarówno bojkowym, jak i brotiowymi.
I kilka fotek pt. "Ja tu zwiedzam nowy świat, a ty próbujesz mnie przestraszyć".
"Brotia też jest nowa, trzeba jej się przyjrzeć"
"No i moja kochana ampuła sama być też nie może, zwłaszcza gdy coś je"
(tłum. kiedyś Herod zdarzyło się pokazywać ampularii jaka to jest głodna, tak jak zazwyczaj pokazuje to ludziom gdy podejdą do zbiornika)
Dzisiaj:
Cóż, o ile kotnik samoróbka jest całkiem użyteczny i wygodny, tak muszę przyznać, że przy bandzie ślimaków większego kalibru istnieje spoooore ryzyko, że obudzicie się widząc kotnik na dnie, a rybkę w nim siedzącą na wolności.
Tak, tak, o 6 rano obudziłam się na chwilkę i zastałam właśnie taki obrazek. Tylki i ampuła jak zwykle w nocy miały imprezę czego efekt był następujący: Far oszalał/a ze szczęścia bo nagle otrzymał/a wielki nowy świat do odkrywania, Herod gdy tylko na swej drodze zobaczyła malucha zaraz szybko go przeganiała, a winowajcy jak zwykle z pełnym stoicyzmem wcinali sobie jakieś resztki wczorajszej kolacji marchewkowej.
Przy okazji muszę przyznać, że naprawdę doceniam Herod za to, że wystarczy zastukać w szybę i pokazać jej palcem szklankę/słoik żeby wpłynęła do środka. Dobre półtorej godziny polowałam na tego malutkiego łobuza (z dużą pomocą jego dorosłej koleżanki) i dopiero przy użyciu siatki (której strasznie nie lubię) udało mi się go osaczyć. Cwaniak szybko zauważył, że do okolic korzenia i anubiasów ani duża ryba, ani ręka wpłynąć nie mogą, więc tam sobie siedział i z wielkim zaciekawieniem obserwował ślimaki/krewetki.
Obecnie zaś biedny podróżnik znów został zamknięty w swojej izolatce co by Herod chociaż trochę oswoiła się z jego widokiem i przestała na niego tak żywo reagować. A właścicielka musi wymyślić jak powstrzymać ślimaki od wywracania tego co powinno sobie ładnie przy ściance wisieć.