Witamy, Gość. Zaloguj się lub zarejestruj.

Nazwa użytkownika: Hasło:
Strony: 1   Do dołu

Autor Wątek: Moje boje z ospą oraz miłe konsekwencje  (Przeczytany 4729 razy)

Kosma

  • Przyjaciele Forum
  • Ogromna gaduła
  • *****
  • Offline Offline
  • Wiadomości: 120
Moje boje z ospą oraz miłe konsekwencje
« dnia: Maj 10, 2011, 02:28:22 02:28 »

Mój pierwszy większy post na forum, lekka trema ale co mi tam. Dużo czytam ZFA sam niewiele się udzielając, zresztą ze względu na charakter pracy, forum śledzę głównie w nocy po codziennej pielęgnacji moich baniaczków ( 7 szkiełek), może to już brak weny, może znużenie lub lenistwo… Nieco złamałem kontekst forum, nie ma tu suchych informacji o parametrach itp. jest za to więcej tego co każdy z nas przeżywa w kontakcie z naszymi podopiecznymi – emocji…

   Namówiony przez koleżanki i kolegów z forumowego chata postanowiłem pokrótce opisać moją heroiczną walkę uwieńczoną sukcesem. Ale nie uprzedzajmy faktów…

Do rzeczy.

   W poprzednią sobotę rano przed pracą jak zwykle sprawdziłem temperatury, popełniłem pomiary testami paskowymi Tetry (wszystko w normie), podmieniłem w akwa 375L. (25-26 stopni) z Pielęgnicami (Niebieskołuskie oraz Akary błękitne i pomarańczowopłetwe) ok. 30% wody jednocześnie podlewając świeżo posadzone w ogródku kwiatki „przepracowaną” wodą. Coś mnie podkusiło na wymianę 30% zamiast jak zawsze 20%. Jednocześnie wyszorowałem jeden z korzeni który z pasją godną poświęcenia zarasta wciąż bliżej nieokreślonym nalotem. Dziwne, tylko jeden porasta, z resztą korzeni jest spokój.  Po pracy nie zauważyłem żadnych niepokojących objawów. Kolejnego dnia rano również. Zadowolony więc, iż „znalazłem sposób” na uporczywe narośla na korzeniu udałem się do pracy. Niestety, próżne moje zadowolenie. Wieczorem u jednej z Akarek błękitnych dostrzegłem białe kropki- krosty. Pierwsza gorączkowa myśl – OSPA ! Oczywiście o nieszczęściach czyta się tylko u innych, nie sądząc że coś może spotkać i nas, nie byłem wyposażony w leki, do tej pory szczęśliwie unikałem tego problemu skrupulatnie dobierając wyposażenie domostw moich rybek. Tym razem pech dopadł i mnie. Jedyne co mogłem zrobić w nocy to natychmiast podniosłem temperaturę do 30 stopni. Kolejnego dnia niestety infekcja dotknęła już kolejne ryby. Opóźniając pójście do pracy (na szczęście pracuję „u siebie”) z samego rana błyskawicznie obrałem kurs do Centrum Zoo po oręż do walki z ospą. Po powrocie (jak zwykle opóźnionym przez długie rozmowy z Tomkiem hehe) natychmiast zaaplikowałem rybkom 40 kropel leku Sery – Costaforte oraz po rozpuszczeniu w osobnym pojemniku (woda z akwa) 160ml. soli akwariowej. Do tego zamontowałem dodatkową głowicę cyrkulacyjno-napowietrzającą. Skontrolowałem jeszcze tylko temperaturę i nie pozostało mi nic innego jak tylko czekać.

   Wtorek nie przyniósł jakiejś kolosalnej zmiany, choróbsko ma się w najlepsze, rybki apatyczne, ospałe, zszarzałe, niechętnie pobierające pokarm.

   Środa natchnęła we mnie nieco optymizmu. Wysypka powoli zaczyna ustępować, rybki zrobiły się żwawsze, pobierają pokarm.

   Czwartek. Utwierdziłem się, iż szala zwycięstwa chyli się na moją i rybek korzyść. Wysypka owszem jest ale zdecydowanie mniejsza, blaknie, po rybach nie widzę śladu apatii.

   Piątek – rano. Do pracy wychodzę z klasycznym „bananem” na ustach. Z wysypki pozostały śladowe ilości, rybki pływają z animuszem, wybarwiły się na nowo, przy karmieniu larwą komara myślałem że rozbiją szkło  ;)
   Piątek – późny wieczór. MEGA NIESPODZIANKA. Para Akar Błękitnych opiekuje się świeżo złożoną na skałce ikrą! Owszem, kilka dni przed nastaniem choróbska „trzęsły” się okazując gotowość do tarła, kopały, czyściły, karczowały zielsko przygotowując teren do złożenia ikry ale (jak widać błędnie) sądziłem, iż ze względu na ospę nic z tego nie będzie, ewentualnie po prostu samica złoży w wysiłku ikrę ale nie będzie miał kto jej zapłodnić, pozostawi ją samą sobie lub wręcz ikra zostanie zjedzona. A jednak nie ! Potęga natury i chęć przedłużenia gatunku przy mojej skromnej pomocy (podniesienie temperatury) zrobiły swoje… Momentalnie głowa przepełniona pytaniami, czy ikra i później narybek przy obecności chemii przetrwa? Czy ingerować czy może pozostawić wszystko naturze?

   Sobota. Sytuacja opanowana. Rybki bez krost, żwawe, pełne kolorów, reagują ponownie na „naszą” sztuczkę z przystawionym palcem do szyby na znak karmienia, ochoczo przypływając w nadziei na obfite śniadanie. Akary zawzięcie i ochoczo inkubują ikrę na zmianę machając płetwami starając się zapewnić jak najwięcej tlenu przyszłemu potomstwu. Coś pięknego, w takich warunkach…

Niedziela - rano wszystko bez większych zmian. Po chorobie nie ma nawet śladu. Akary nadal pieczołowicie sprawują opiekę nad ikrą, samica wachluje, samiec odgania ciekawskich. Niezbyt chętnie wybieram się do pracy bo wedle moich obliczeń podczas dnia powinny się pojawić młode.
Niedziela – późny wieczór. Po powrocie sprint z parkingu oczywiście nawet nie ściągając butów (Panie proszę o wymazanie z pamięci powyższego wątku) galop od drzwi wejściowych do głównego akwa zobaczyć jak ma się sytuacja. I tu zonk. Pełna konsternacja. NIE MA IKRY. Pewnie została skonsumowana. A to bestie… Tyle wysiłku i tak po prostu pożreć swoje młode ?!  Rozgoryczony wróciłem do przedpokoju rozpłaszczyć się i pozostawić jednak obuwie. Nieobecny myślami prawie nie zauważyłem pytająco-obrażonych min moich kotów gdy się z nimi nie przywitałem jak mam to w zwyczaju.  Zafrasowany jednak nie dałem za wygraną, ujawnił się charakter dedektywa-inwektywa. Z nutką nadziei postanowiłem dokładnie przyjrzeć się baniaczkowi. Może jednak… I nagle – JEST ! Wykluły się! Sprytna Akarka w obawie przed współmieszkańcami przeniosła potomstwo w nowe gniazdo które naprędce wykopała w pobliżu największego korzenia mangranowca! Maluchów jest co niemiara, całe dno gniazda „pracuje”. Błyskawiczna decyzja – przenoszę maleństwa do żlobka! Płytka Dżemu do odtwarzacza, „Sen o Viktorii” triumfująco sączy się z głośników a ja do boju! Ze zdwojoną mocą przystąpiłem do urządzania kolejnego żłobka (w 2 innych w tej chwili Pielęgnice Salvini i Pielęgnice Zebry). Napełniłem zbiornik wodą „podkradzioną” pyszczakom z Malawi, grzałka, termometr, mocne napowietrzenie. Szybkie sprawdzenie testami parametrów wody z siedliska i wody od pysków (na szczęście bardzo podobne parametry), podniesienie temperatury do wartości z otoczenia maluchów i najdelikatniej jak tylko można błyskawiczne przełowienie narybku wężem od odmulacza. Oczywiście samica nie była zachwycona odebraniem potomstwa, cóż wybrałem mniejsze zło. Teraz jeszcze pokarm dla maluszków na dno i gotowe. Doba powie wszystko. Uda się lub nastąpi rozczarowanie.

Poniedziałek – rano wszystko ok. Cały dzień w napięciu oczekuję. Wieczorem wracam do domu i pełna sielanka J Maluchy w liczbie 200-300 szt. żwawo zasuwają po nowym domu. W komplecie! Przeprowadzka nie zrobiła na nich żadnego wrażenia. W głównym zbiorniku wszystko w jak najlepszym porządku, po choróbsku nie ma śladu. Wielkie ufff… Skoro tak, to pełen zadowolenia z siebie mogę posprawdzać inne baniaczki  8) I tylko moja Pani jakaś taka nadąsana, jednak coraz jakby mniej, mam wrażenie że coraz bardziej rozumie że moja pasja to nieuleczalna choroba … Ba! Ostatnio nawet w moim jedynym wolnym szkiełku (dziwne ze wolne :-P) uprawia sobie roślinki. Postarałem się zainfekować ją troszkę bakcylem po ciuchu instalując infrastrukturę i wpuszczając do jej „japońsko-roślinnej” dumy stadko neonów.  ::) Sądząc po tym jak zapalczywie studiuje fora akwarystyczne (kiedy jestem w pracy) w poszukiwaniu wiadomości o neonkach myślę że jest kupiona …  ;D

Wybaczcie, iż w tekście nie ma zdjęć ale mój kompakcik Olimpusem jest tylko z nazwy i robi żenujące zdjęcia, przyszły szwagier ma hopla na punkcie fotografii i ma zajefajną lustrzankę z super makro więc przy najbliższej wizycie sesja murowana!

Przy okazji trochę prywaty - serdeczne publiczne podziękowania za merytoryczną i fachową pomoc przy moich akwa dla Tomka z Centrum Zoo.  Pomoc dodajmy teoretyczną – czarną (jakże przyjemną) robotę odwalam ja ;)

Serdeczne pozdrowienia dla wszystkich akwamaniaków !

Łukasz vel Kosma
Zapisane
Ryby nie są tak mądre jak ci, którzy je zabijają, chociaż są szlachetniejsze i zręczniejsze...

fisz

  • Bardzo wygadany
  • ******
  • Offline Offline
  • Wiadomości: 683
Odp: Moje boje z ospą oraz miłe konsekwencje
« Odpowiedź #1 dnia: Maj 19, 2011, 20:44:46 20:44 »

Jednocześnie wyszorowałem jeden z korzeni który z pasją godną poświęcenia zarasta wciąż bliżej nieokreślonym nalotem. Dziwne, tylko jeden porasta, z resztą korzeni jest spokój.

Może jakiś grzyb dobrał Ci się do tego korzenia ? Ten korzeń ze sklepu ? Pozdrawiam !
Zapisane

Kosma

  • Przyjaciele Forum
  • Ogromna gaduła
  • *****
  • Offline Offline
  • Wiadomości: 120
Odp: Moje boje z ospą oraz miłe konsekwencje
« Odpowiedź #2 dnia: Maj 19, 2011, 22:57:35 22:57 »

Już spokój z korzeniem, plectostomusy osto nad nim popracowały ;)
Zapisane
Ryby nie są tak mądre jak ci, którzy je zabijają, chociaż są szlachetniejsze i zręczniejsze...
Strony: 1   Do góry